Balladyna po czechowsku
Byłam na premierze. Balladyny. Choć z początku zastanawiałam się, czy nie trafiłam przypadkiem na wiec partii jedynie słusznej w ramach trzaskającej pre-kampanii . Pan Dyrektor Czechowski giął się w lansadach już to przed ex marszałkezą* Polak, już to osobami senatorskimi Vadimem Tyszkiewiczem i Robertem Dowhanem, już to innymi urzędniczymi personami podlejszego płazu. Należy odnotować, że lansady owe, zarówno somatyczne jak i werbalne, zostały nagrodzone przez zebraną na widowni elitkę spod znaku miejscowej PO i KOD-u, gorącym frenetem.
I się zaczęło! Potężne uderzenie światła i dźwięku kazało się domyślić, że reżyser nie będzie brał jeńców. Obrzęd jakowyś dziki i przedwieczny, rozpasany, pod wodzą demonicznego demiurga (jak się później okazało wcielającego się w postaci Kirkora, von Kostryna i kilku innych pomniejszych) ukazał się oczom widzów. Aktorzy a szczególnie aktorki wyginały swe ciała śmiało i bez pruderii. Śpiewali przy tym ale słowa ginęły w ogólnej nawałnicy bodźców. Nie pomogły mikrofony, w które wykonawcy byli wyposażeni i nie pomagało niestety do końca spektaklu. Po tej iście hiczkokowskiej bombie następowały kolejne sceny i próżno było się spodziewać zawiązania akcji, punktu kulminacyjnego i wreszcie finału… Ale któż by się takimi drobiazgami, w dobie postdramaturgii i sztuki krytycznej, przejmował. Wszystko równo, wszystko głośno i egzaltowanie. Od czasu do czasu songi- o czym nie wiadomo, wszak słowa nie ważne, ważna ekspresja. Ekspresja na poziomie histerii. I tak przez prawie półtorej godziny. Balladyna krzycząca, Balladyna jaskrawa, Balladyna wirująca, Balladyna w koronie wykonanej z krucyfiksów, Balladyna waląca widza obuchem między oczy…Balladyna po czechowsku.
Stay ovation głęboko wdzięcznych przyjaciół i znajomych króliczka zakończyła ten sceniczny wykwit.
Wyszłam z poczuciem solidnie spełnionego obowiązku i nie mogąc się opędzić od skojarzeń obejrzanego przedstawienia z nieczynną już dzisiaj dyskoteką Heaven, do której zdarzyło mi się kiedyś zbłądzić. W jednym i drugim przypadku musiałam długo koić nadwerężone zmysły.
Snopka
(* lub -kinią- niepotrzebne skreślić)